Nieco inne spojrzenie na to samo zagadnienie

Akkim opisuje wyścigi w Niemczech i na Węgrzech od strony kibica
13.08.1212:27
akkim
8551wyświetlenia
Ten pomysł się zrodził zaraz po Monako,
lecz czy Polak jest już nacją na tyle bogatą,
by się udać tam na wyścig, mieć wakacje lepsze?
Cóż, zrezygnowałem, opisałem wierszem.

Chciałem Wam przybliżyć życie wokół toru,
Węgry, więc się stały celem do wyboru,
tu i blisko, tu i taniej, poza biletami,
połączę to w całość, opiszę z Niemcami.

Szansę, by się w którymś z tych dwóch krajów znaleźć,
są bardzo realne, to nie żadne baje,
zatem chcę opisać, naświetlić, wyłożyć,
aby nie budziły w „debiutancie” grozy.

Ten tekst zawrę ciurkiem, to ułatwi sprawę,
tak czy siak wszak tutaj chodzi o zabawę,
i będzie to łatwiej przetrawić w swej głowie,
Kto, co zechce z tego to przygarnie sobie.

To, co widzieliście w telewizjach pokazujących te zawody chcę pozostawić na marginesie. Przekaz, poza komentarzem jest wszędzie ten sam. Można tylko opisać zdarzenia mniej lub bardziej fachowo. Zachować bezstronność w stosunku do tych zdarzeń lub powodowany sympatiami do zawodników nagiąć i tak zagmatwane przepisy w tę lub inną stronę. Chciałbym Wam przedstawić te wyścigi z poziomu trybuny, reakcji fanów, atmosfery wokół toru, zabawy i totalnego święta w tzw. wiosce F1. Organizowane są one na każdym torze, ale jak w życiu - są lepsze i gorsze. Myślę, iż nikogo nie obrażę jeśli zawrę kilka rad praktycznych, na co warto zwrócić uwagę i czego można się spodziewać w czasie pobytu na GP. Jak wspomniałem we wstępie (rymowance) sądzę, że szansa waszego pobytu np. na Węgrzech jest wysoce realna i na ich przykładzie oprę je w głównej mierze.

Niemcy - zaliczyłem tylko wyścig.


Zawsze warto pamiętać - i to na każdym prawie torze, może poza Monako i Moza (opcja bez auta preferowana), że jak stawiasz samochód na parkingu to potem będziesz musiał nim odjechać. A odjechać ze Spa, Hockenheim czy Hungaroringu to zadanie dla ludzi o stalowych nerwach lub nieposiadających zegarka. Przyjedź wcześniej, stań bliżej lub poczekaj świętując na torze, a wyjedziesz po zawodach sprawniej.

Dni do wyścigu mogę zrelacjonować jedynie na podstawie opisów naszego ziomka pracującego za Odrą. Trzy przedwyścigowe dni polegały głównie na przepowiadaniu pogody - spadnie deszcz czy nie spadnie. Czwartkowe spacery po garażach zorganizowane iście po niemiecku, dostęp do zespołów, kierowców zgodny z programem. Ale ludzi podobno jak na tego typu imprezę niezbyt wielu. Oczywiście bilety weekendowe dają szansę na taki spacer, odmiennie na Hungaroringu. Tam posiadacz każdego biletu ma prawo wejścia, ale o tym potem. O piątku niewiele wiem poza wynikami. Ja jeszcze nie dojechałem a ziomal nie mógł być, bo tyrał na euro. Sobota była podobno wspaniałym wyścigiem pomiędzy pogodą, a taktyką oraz kto głośniej zaprezentuje swoją przychylność zawodnikowi lub zespołowi lub dezaprobatę przeciwnikowi. Niedziela - brama. Brama, stalowa konstrukcja, która ma za zadanie oddzielić kibiców od toru. Granica jednak jedyna taka na świecie, że nie dzieli a łączy. Już przed nią przestaje być ważne skąd i kim jesteś. Od tego miejsca liczy się tylko, komu kibicujesz. To już tu zawiązują się grupy fanów, tu mamy przedsmak, co czeka nas na torze. Pigwinim kroczkiem przesuwamy się do wejścia, aby zająć swoje miejsca. Przed wyścigiem prezentacja, pada temat nagrody Lorenzo Bandiniego dla Senny. Tumult, gwizdy. „Romain, Romain, Romain” - skandują kibice. Chyba słusznie, moim zdaniem to trofeum dla Bruno to potworna pomyłka. Tego typu wyróżnienie dla niego? Czy aby na pewno zasłużył? Coraz głośniej słychać podziały wśród fanów. Można w odniesieniu do każdego zespołu znaleźć te same zachowania, gdy jeździ dwóch zawodników z tego samego kraju. Tak jest z McLarenem. Lewis - Jenson. A podział ten w przełożeniu na płeć? Panie - Panowie. Panowie w zdecydowanej większości swoje sympatie przelewają na Jensona, panie na Lewisa. Podoba się chłopak. Drugą grupę stanowią kibice tego samego kraju, których kierowcy jeżdżą w różnych zespołach. Stojący nieopodal Niemcy nie mogli się dogadać, czy Schumi ma spadać do domu czy Sebek ma wsadzić sobie w pewne miejsce swój palec. W czasie sobotnich kwalifikacji byli mocno zabawni, gdy ich idol przebijał czas konkurenta. Patrzyli na siebie wymownym wzrokiem, z którego można było wyczytać - „No i co?”. Lecz to ostatnie „No i co” należało do zwolenników Seby. Na szczęście lub nieszczęście innych Alonso pogodził całe to towarzystwo. A ludzie mistrza na mokrym musieli uznać wyższość ucznia. Kibice w oczekiwaniu na start uzbrojeni w parasole i kurtki wyglądając deszczu prześcigali się w rozmaitych okrzykach. Z racji, iż tam Niemców jak mrówków ich okrzyki przywodziły mi na myśl emitowane lawinowo przed laty „dzieła kinematografii” - najczęściej zza Buga - o tematyce II wojny światowej. Nic do nich nie mam, ale szczęk i twardość tego języka … Odnoszę wrażenie, że oni ciągle wydają jakieś komendy. Deszczu nikt się nie doczekał. Zawody na sucho, Fredek pojechał wyścig najlepiej jak mógł. Wykorzystał cały potencjał bolidu i swój. A mimo to nie wszyscy fani Ferrari byli tym zachwyceni. Jemu również zaaplikowali w nagrodę porcję gwizdów. Śmiesznie wyglądała radość grupy - nazwijmy Ich Vettelowcami - po wjechaniu pod szachownicą Vettela. Cieszyli się jak dzieci wymachując na obóz Schumiego, ale po ogłoszeniu decyzji nim jeszcze zdążyli opuścić tor, zwolennicy Mistrza, który i tak zakończył niżej wzięli soczysty odwet na adwersarzach. Ja natomiast zatarłem mocno ręce, bo Kimas dzięki temu wskoczył na trójeczkę. Śpiewy nie schodzą z ust powracającym kibicom. Jedni zachwyceni inni lekko zawiedzeni. Najbardziej organizatorki olimpiady. „Macie igrzyska i niech wam to na dzisiaj wystarczy” - pokrzykiwali z uśmiechem Finowie - „Przyjedzie do was wielu ładnych chłopców”.


Atmosfera wspaniała, święto ścigania pełną gębą. Powinni wysyłać kibiców kopanej na wyścigi w celach szkoleniowo-edukacyjnych. Wymiana zdań, łagodniejsza, ostrzejsza, ale nikt nikogo po nerach nie leje i ustawek nie urządza. Fani z różnych stron świata pełni uśmiechu, rządni przeżyć i zabawy w pełnym tego słowa znaczeniu.

Co mógłbym doradzić?
- Kup wszystko, czego potrzebujesz na torze w jakimś sklepie - na miejscu wydoją z ciebie każdego eurocenta
- sklepy oferujące zespołowe stroje i gadżety nagle zauważają kryzys i podnoszą ceny
- bądź uprzejmy i odpowiadaj na pytania - bo jak nie, jesteś gbur
- nie pal na torze, choć można, jednak jest to źle widziane
- najlepiej wybrać się grupką znajomych, singlom bez języka trudno nawiązać kontakt, musisz trafić na innego singla, najczęściej po piwie
- ale i tak każda grupka cię przygarnie - musisz tylko chcieć sam

Teraz zaplanowana już dawno wyprawa na Węgry.
To był cel zamierzony przed rokiem, zatem i przygotowany byłem na cały weekend. Pierwszy szok - język. Kto Ich tak ukarał, nie wiem. Po angielsku prawie nikt, odsyłają cię od jednego do drugiego, (mają drużynę wyszkolonych) po niemiecku i owszem, ale też niewielu - podstawowe zwroty. Najbardziej rozgadane mają ręce przesuwając cię i wskazując kierunek zgodnie z napisem na bilecie. Drugi szok - pieniądze, setki, tysiące i dziesiątki tysięcy. Trudno w pierwszym momencie złapać tempo. Czwartkowe spotkanie na torze to był horror. Jak wspomniałem, tu na pit walk mogą wejść wszyscy posiadacze jakiegokolwiek biletu. Od piątku do niedzieli. Zeszło się nas tylu, że na niejednych sobotnich kwalifikacjach w krajach małego zainteresowania nie ma takiej frekwencji. Około 40 tysięcy, tak podały wiadomości wieczorem.


Nic więc dziwnego, że przy upale 34 stopni niektórym ludziom puszczały nerwy, co i tak nie było w stanie popsuć atmosfery oczekiwania na otwarcie bram. Bo tam jak wszędzie przed wejściem na tor oczywiście święto. Ilość pstryków otwieranych puszek jest wprost proporcjonalna do narastających decybeli wydawanych przez fanów. Sesja autografów zgodnie z zapowiedzią miała trwać godzinę. Trwała 40 minut. Trzeba było dokonać wyboru, autograf czy garaż? Wcisnąć się do boksów już po kilkunastu minutach graniczyło z cudem. Przy rozstawionych barierkach przed stanowiskami zespołów rewia mody zespołowej oraz wieża Babel. Jedno, co łączy fanów to kierowcy lub zespoły. Robert Kubica i Kimi Raikkonen nie schodził z ust fanom Ferrari. Obecny skład zespołu wyraźnie ich nie zadawalał. Dlatego przy użyciu tuby, na melodię przeboju zespołu Middle of the Road „Chirpy Chirpy Cheep Cheep” a konkretnie zwrotki te nazwiska wybrzmiewały praktycznie całe trzy godziny. Stał tam również oddany fan Filipa. Szczuplutki gość przed garażem próbował zakrzyczeć poprzedników. Bez powodzenia. „Filipe Massa, Massa Filipe” - wykrzykiwał całym sobą. Wreszcie znudzony pan z ochrony podszedł do niego i poprosił „Spokojnie człowieku, spokojnie”. Posłuszny fan w żadnym razie nie przerwał tyle, że to samo pośpiewywał szeptem, co wzbudziło ogólną radość. Wpadałem na niego jeszcze przez następne dni. Ciągle wydobywał z siebie to samo imię i nazwisko w taki sam sposób i tak samo akcentując. Chyba robot. Tłumy, tłumy i jeszcze raz niebywałe tłumy. Trochę tych GP zaliczyłem, ale nigdy na czwartkowym spotkaniu nie widziałem aż tylu kibiców. Organizacja niestety bardzo słaba. Tłumaczy ich chyba jednak ta ogromna masa ludzi. Zresztą jak podano oficjalnie w tym roku padł rekord toru. Blisko 170 tysięcy ludzi zaliczyło to GP. Zlepek z całej okolicy. Bułgarzy, Chorwaci, Rosjanie, Turcy, Czesi, Słowacy, Austriacy, Włosi, Niemcy itd. itd. Nas również nie brakowało. Olbrzymie flagi z pozdrowieniami dla Roberta, transparenty wielojęzyczne z życzeniami, z jego imieniem i nazwiskiem. To świadczy jednak, że nie tylko my czekamy. Przed boksem Ferrari i McLarena nie brakowało i fanek. Panie wszak to nierozłączna wisienka tego sportu. Były ładne dziewczyny i ładne dziewczyny inaczej. Lecz nie to się liczy. Tu spotkałem pań najwięcej. Podkreślę, spotkałem a nie poznałem. Jedna z nich (boks Ferki) prężyła się niby modelka na wybiegu, gdy w garażu pokazał się Fernando. On zaś i tak wyłuskał z tłumu dziewczynę przeciętnej urody. Z tym, że ubraną od stóp do głów na czerwono. Zaprosił do wewnątrz oprowadził po stanowiskach i zapleczu. Jak wyszła ciągle była w szoku. Przeszedłem do Merca. Myślę - tam od kilku lat coś się dzieje. Nie zawiodłem się. Zdążyłem się już przyzwyczaić do swoistego sposobu „pozdrowień” dla Michała, proszących o nieblokowanie miejsca. Jeden, raczej murowany antyfan Mistrza miał czapkę na głowie a na niej spory bolid Ferrari, w którym siedział Michał z powbijanymi około 20 centymetrowymi szpilkami. Nic tylko czarownik voodoo. Przed pozostałymi boksami równie tłumnie jak wszędzie. Kovalainen kolejny rok zaskakuje mnie kolejną parą okularów. Formułowy Elton John, ale gust ma zdecydowanie lepszy. Przed Mackiem dziewczyny proszą Lewisa o wieczorny wypad na miasto. Nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero po powrocie wpadłem na informację o tym jak zabalował. Ogólnie fajna feta tylko ten przerażający tłum i upał. Patrząc po pracownikach zespołów przerwa tygodnia pomiędzy wyścigami to straszne wyzwanie. Krzątali się jak pszczoły w ulu. Każdy coś nosił, układał, przymierzał, przykręcał. Niby bezład a szast prast i złożyli z tego bolid. Wokół toru panował jeszcze marazm. Przygotowania i rozkładanie stanowisk. W całej okazałości zaprezentował się Hungaroring w piątek i następne dni. A tam co? W strefie F1 - pisałem już o tym tzw. wioska - scena a na niej rockowa kapela grająca swoje utwory oraz szlagiery The Police. Stanowisko Pirelli z dziewczynami gotowymi zrobić sobie z tobą zdjęcie na pierwszym miejscu podium w czapce wręczanej zwycięzcy z No1. Masa stanowisk z artykułami zespołów. Oczywiście popas i popij do woli tylko ceny, że boli. Wiele barwnych postaci, od Estończyków przebranych w zabawne żółte stroje, Rosjan odwzorowanych na Smerfy przez Hiszpanów przebranych za kobiety. Poczułem się trochę jak w jednej z naszych ław poselskich. Nawoływano do wpisywania się na olbrzymi transparent z życzeniami urodzinowymi dla Filipa i Fernando. W nagrodę można było się na tym transparencie sfotografować oczywiście w towarzystwie pań.. Życie poza torem tętniło na całego. A okolica z kempingami od czwartku do niedzieli zbyt wiele godzin snu nie miała prawa zaznać.

Niedziela upalna do bólu. Przechodzimy przez wiele bramek gdzie trzepią nam plecaki, konkretnie ich zawartość. Przed nami pan z parasolem. Ochrona nie chce go wpuścić, bo posiada on na swoim zakończeniu czubek, jak to parasol. Wytłumaczyć obawę przed deszczem nie da rady, nie kumają. Odsyłaja go na bok, aby oddał narzędzie zbrodni do depozytu. Myślę, ostrzy są nie ma co. Ale uśmiałem do się łez kilka kroków dalej, bo tam podobny teamowy parasol można kupić na miejscu za kilka tysięcy Huf (około 40 euro) z jeszcze dłuższym czubkiem. Zatem nie ostrzy, tępi. Przed wyścigiem jak zawsze prezentacja kierowców. Tym razem na platformie. Tu trysnął humorem Nico. Zapytany o marzenie na dzisiaj odpowiedział, że marzy o śniegu. Nic dziwnego, gdy z nieba mamy udar w postaci 36 stopni i prawie zero szans na deszcz. Swoje musiał wysłuchać od obecnych Bruno. Ludzie koło mnie całą jego wypowiedź zagłuszyli okrzykami Bottas, Bottas, Bottas. Michał otrzymał swoją dawkę od ziomali, ci nadal nie mogą mu jakoś wybaczyć powrotu a właściwe osiągnięć od tego momentu. Ponownie także Lewis. Wiem, nie mam do niego sympatii, ale tam nie byłem sam. Świetny kierowca, ale … No właśnie to „ale” mnie do niego zraża. To, co robi poza torem, po wyścigu uważam za sztuczne, nieprawdziwe, nie jego osobiste, a nakazane. Zachowania, które mają na celu zjednanie sobie fanów i zaskarbienie na siłę ich sympatii. Przecież nie musi, jest doby tyle tylko, że jak dla mnie jakiś mocno sztuczny. Każdy z nich coś gra, każdy musi być - nazwijmy to - medialny, ale potrafią zachować znaczną część siebie. Nie wiem, może to jakaś nadinterpretacja z mojej strony? Nic, idźmy dalej. Szał opanował trybuny, gdy przemówił Kimi. Po prostu owacja na stojąco. No może przemówił to bardzo wyolbrzymione określenie, ale było nie było wydał z siebie całe jedno zdanie. Na wyścigu miałem przyjemność usiąść za grupą osiemnastu Anglików. Wszyscy w ciemno-zielonych koszulkach z małym logo F1. Z podsłuchu wywnioskowałem, że to jakaś grupa delegatów pracowników wykonujących podzespoły dla Woking.

Opowiadali ciekawie o układach w zespole. Z tego, co można było wywnioskować wcale nie jest tak jak podaje się nam do „łykania” w medialnych przekazach. Są tarcia o pierwszą pozycję w teamie, mocne tarcia i przywiązuje się do tego wielkie znaczenie. Niestety, gdy moje zainteresowanie zwróciło ich uwagę zaczęli mówić zupełnie nieznanym mi językiem. Tak jakbym słuchał Kaszuba. Byli to jednak zdeklarowani fani Jensona. To mogę stwierdzić na pewno sądząc po reakcji ze zwycięstwa Lewisa. Jako, że oni byli dla mnie od pewnego momentu tajemniczy to i ja odwdzięczyłem im się tym samym. Przed startem wstałem unosząc palec i pojemnik z trąbką na sprężone powietrze ku niebu i przez około dziesięć sekund zawyłem dla Marka. Był to mój gest rocznicowy, choć brakowało dwóch dni do pełnej daty, ale wyścig pamiętam do dzisiaj. To milczenie i brak odpowiedzi na mojego maila budziło moje podejrzenia gdyż zawsze .odpisywał w ciągu kilku minut. Obiecałem sobie, że tak uczczę rocznicę jego śmierci i wypełniłem obietnicę. Moi angielscy „koledzy” długo deliberowali miedzy sobą, o co może mi chodzić, ale ogólne wnioski wysnuli słuszne. Sam wyścig niezły. Brakowało mi może trochę więcej walki, ale to wąski tor i trudny do manewrów. Nie brakowało natomiast „walki” kibiców. Szczególnie fanów Kimiego. Każde kółko przejeżdżane za Lewisem kwitowali machaniem palca wskazującego z okrzykami „Goń lisa”. Ale fakt pozostanie i tak faktem, wspaniale spisali się w Lotusie. Kimi dał wyraźny znak Romanowi, że lider jest lider. Owacji nie było końca za te dwa pozostałe miejsca na podium. Jeśli zaś chodzi o efekty audio rodem z toru, huk niesamowity powodujący wyłącznie się kamery od częstotliwości drgań. Zapach spalin i gumy. Po prostu WYŚCIG. Woda w plastikowej butelce delikatnie falowała przy przejazdach bolidów. Drgania można było wyczuwać całym ciałem. Bez stoperów słuch do wymiany. Wspaniała kolejna przygoda z zawodami na żywo. Kolejne bardzo miłe przeżycie, które pozostawia mocny ślad w pamięci człowieka, ale i elektronicznej. Filmy, zdjęcia, do których się wraca, gdy głowa jakąś część tych wspomnień zresetuje.

Co mógłbym doradzić?
- wszystkie powyższe po GP Niemiec oraz
- jak chcesz autograf pomiń boksy i ustaw się od razu w kolejce po prawej stronie prostej startowej do stanowisk ze stolikami dla kierowców.
- nie płać w Euro. Oni chętnie przyjmą, ale reszty już w tej walucie nie dostaniesz. Przeliczą cię w rabunkowy sposób. Zamiast 370 Huf za Euro policzą 250.
- Unikaj po deszczu stoków. Chodź po wybetonowanych chodnikach. Stromo, a że podłoże to glina potwornie ślisko. Można było po deszczu oglądać sceny rodem z komedii slapstickowych. Rewia upadków i zjazdów na pupie.

Teraz cel nowy trzeba już wyznaczyć,
co się uda w roku przyszłym na żywo zobaczyć,
jest tor, co nas nęci - na Hiszpanię pora,
jeśli będzie zdrowie Cataluny'ę zorać.

PS.
Rolę pana Zientarskiego pełni w telewizji,
symatyczna Pani z Węgier i nikt nie ma krzywdy,
a i sądzę, że jej wiedza bije Włodzimierza,
bo na każdy wyścig w świecie wraz z ekipą zmierza.

Zamieszczają każdy wywiad z toru, na bieżąco,
co jest dla nas dzisiaj sprawą nader szokującą,
na gorąco rozmawiają na tyłach padoku,
a podobno tak od zawsze, nie tylko w tym roku.

akkim

KOMENTARZE

12
kurcjusz
14.08.2012 11:03
swietny tekst, kazdy kto nie ma stycznosci z tym sportem bezsposrednio powinien byc zachwycony - ja jestem. Faktycznie czytalo sie jednym tchem, bo i napisane poprawna polszczyzna i to tez nalezy docenic. Oby wiecej takich! Pozdrawiam autora. (zdecydowanie powinien sie szerzej dzielic swoja wiedza jak i przezyciami piszac proza)
Yurek
14.08.2012 10:17
@akkim - nie chodziło mi o wymowę, bo ta rzeczywiście może się wydawać dziwna (ly jak j, gy jak zmiękczone d, a jak o etc.), ale głównie o gramatykę i słowotwórstwo. Számít = liczyć, gép = maszyna, számítógép = maszyna licząca czyli komputer (pochodzący od łacińskiego computare czyli liczyć). Föld = ziemia, rajz = opisywać, földrajz = opisanie ziemi czyli geografia. I tak dalej. Zresztą u nas wymowa niektórych głosek też jest dziwna, czemu o z kreską czyta się jak u, po co niektóre głoski - jak ch i h, u i ó - przyjmują tę samą wartość fonetyczną itd. Mój pomysł by się nie sprawdził, bo pieniądze na stadiony były, ale na takie rozmówki już by brakło :)
akkim
14.08.2012 07:38
@Yurek Logiczny jest bez wątpienia. Widzę "s" czytam "sz", widzę "sz" czytam "s". Najpierw nazwisko potem imię itp. A co do nauki kilku zwrotów, też prawda. Szkoda, że już po Euro. Twoim pomysłem można by było zaszczepić porty lotnicze, pkp, organizatorów aby wraz z biletami dostarczali kartkę z kilkoma zwrotami: "Przepraszam" "Proszę" "Dziękuję" "Czym mam podróżować aby dojechać przed stadion" "Z którego przystanku ... itp. ;)) To tylko impreza międzynarodowa ale w końcu u nas :)))
Yurek
13.08.2012 10:35
[quote]Pierwszy szok – język. Kto Ich tak ukarał, nie wiem.[/quote] Węgierski jest pięknym, a przede wszystkim bardzo logicznym językiem. A poświęcenie dwóch dni na nauczenie się kilku zwrotów typu "Hol van" to chyba nie tak dużo. Zawsze można też zakupić rozmówki za grosze :)
kibic sribic
13.08.2012 08:36
@chwast jaki cel przyświecał ci, że zaglądałeś mu w gacie? :B
chwast
13.08.2012 06:39
no cóż też byłem, kolejny już raz i troszkę rozbieżności widzę. Ogólnie mógłbym przytaknąć. Tłumy faktycznie największe jak do tej pory. Terasz tylko stoisko Pirelli i sklepy z gadżetami a dawniej .... Bolid Toyoty, bolid RedBulla czy stoisko Ferrari wraz z bolidem, czy nawet Srebrna strzała MC Larena wraz z SCarem.... wszystko na dotyk. to były czasy ;) a teraz kryzys. Pamiętam jak się oparłem o Ferrari do zdjęcia a bolid się potoczył i ten cudowny opierd...l od ochroniarza że nie wolno dotykać w węgierskiej wersji językowej - bezcenne. My (ekipa z Tarnowa) siedzieliśmy w sąsiedztwie krzyżackich potomków - wielbicieli Michała.....aleśmy sobie po nich pojechali gdy Michaś zgasił maszynę na starcie.... Prezentacja kierowców zawsze była na platformie dookoła toru. Park wodny obok zaliczony dwa razy - obowiązkowo w taki upał. Może warto w przyszłym roku zorganizować grupowy pobyt F1WM w Budapeszcie. Np. oficjalny hotel lub jakieś miejsce gdzie "członkowie" F1WM mogliby się spotkać i razem spędzić pozatorowy czas. Osobiście bardzo chętnie bym się spotkał z fanatykami tego sportu przy jednym małym.... choćby jeden raz w roku przy takiej okazji. co do fana Massy ..... no cóż upał robi swoje. Gościu był już kolejny raz i nic się mu nie poprawiło. i jeszcze te dziurawe rajtki w tym upale, jaja musiały nieźle dawać ;) Ja bym nie chciał mieć takiego fana.
adnowseb
13.08.2012 05:43
Następnym razem,muszę ''zabrać'' się z Tobą akkim:)) Świetny opis.Pozdrawiam.
killer whale
13.08.2012 05:40
Ciekawe i barwnie opisane (prozą też świetnie Ci to wychodzi, akkim), dużo rzeczy zabawnych, jedna wzruszająca. Naprawdę można poczuć atmosferę, dzięki! :-)
Flybutter
13.08.2012 04:04
[quote]Po angielsku prawie nikt, odsyłają cię od jednego do drugiego, (mają drużynę wyszkolonych) po niemiecku i owszem, ale też niewielu – podstawowe zwroty. [/quote] Dokładnie. Pytając policjantkę o znajomość angielskiego, wydukała tylko 'iiinglisz?' i tyle z komunikacji... :D
derwisz
13.08.2012 02:49
Swietny tekst, czyta się jednym tchem.
FAster92
13.08.2012 01:33
Duży transparent z życzeniami urodzinowymi dla Fernando- jeżeli chodzi o taki to mój ;) http://www.facebook.com/media/set/?set=a.1714034790240.68073.1819292231&type=3 PS. Opis pobytu na Węgrzech zgadza się w 100%, byłam 5x i od pierwszego nic się nie zmieniło. Jednak na pierwszy wyjazd na F1 polecam, wrażenia nie do opisania!
dancom
13.08.2012 10:43
GP Węgry: Najciekawiej jest po zmroku wokół toru...