Stewart nawołuje do ponownej debaty o bezpieczeństwie w motosporcie

Szkot w ostrych słowach zachęca do poważnej analizy ostatnich tragicznych wypadków.
27.10.1117:03
Nataniel Piórkowski
1483wyświetlenia

Były mistrz świata F1 - Sir Jackie Stewart przyznał, że środowisko królowej sportów motorowych nie może pozwolić sobie na umniejszanie skutków wypadku, w którym śmierć poniósł Dan Wheldon.

Szkot uważa, że wypadek Wheldona pokazał po raz kolejny, iż najeżdżanie na siebie kół pozostaje jedną z największych bolączek motosportu oraz przypomina incydent z udziałem Marka Webbera, który podczas ubiegłorocznego wyścigu o GP Europy najechał na tył bolidu Heikkiego Kovalainena i wzbił się w powietrze.

Stewart twierdzi, że Formuła 1 powinna spojrzeć na problem w bardzo poważny sposób, aby w przyszłości uniknąć podobnych tragedii. Myślę, że fakty są takie, iż dwa tygodnie od tego wypadku powinniśmy szybko wyjaśnić parę rzeczy. Nie ma bezwzględnej reakcji w postaci tego, że następnego dnia zakazano by wyścigów, ale musimy na to spojrzeć bardzo poważnie, ponieważ podobny wypadek może zdarzyć się w każdej chwili. Najeżdżanie na siebie kół stanowi największy problem, więc moglibyśmy znaleźć coś, co nie wygląda zbyt delikatnie w tym sensie, że zniwelowałoby możliwość, w której lewe przednie koło znajdzie się pomiędzy prawym przednim i tylnym samochodu, który jedzie obok ciebie. To tu leży problem.

Coś takiego robi się w kartingu, który kierowany jest do niedoświadczonych kierowców i dzieci. Będę z wami całkowicie szczery. W ciągu ostatnich lat widzieliśmy więcej kolizji w Formule 1 - tam nie zaobserwowałem ich prawdopodobnie w ogóle. Nie mam tu na myśli tylko wypadku Webbera. To była sytuacja i kolizja, którą widzieliśmy. Oznacza ona tyle, że ludzie biorą pewne rzeczy za pewnik. W naszych czasach było tak, że kolizje prawie się nie zdarzały, ponieważ każdy wiedział jak bardzo oczywista jest dynamika takiego wypadku. Teraz to robią i uchodzi im to płazem, więc uważają, że mogą wykorzystywać okazje. Później szybują w powietrze. To ogromne ryzyko - zbliżasz się do innego samochodu, a on nagle się porusza. To może być pocałunek śmierci.

Trzykrotny mistrz świata uważa również, że tragiczny wypadek w Las Vegas otworzy oczy wielu kierowcom na ryzyko występujące w wyścigach typu open-wheel. To otworzyło ich oczy. Tyle samochodów wylatuje w powietrze ze względu na szybkość, a pomimo tego, że zbiorniki paliwa są dziś fantastyczne, następuje ich wybuch, pożar i to nie tylko jednego samochodu. Siła, uderzenie, eksplozje oparów. To może zdarzyć się każdemu. Myślę więc, że każdy powinien powiedzieć sobie stop i realnie rozejrzeć się, co będzie dalej. Musimy zaangażować w to ekspertów ze sportu, ale także spoza jego granic. To było prawie jak katastrofa lotnicza.

Sytuacja najechania kołem na koło, z jaką się spotykamy, występuje szczególnie na początku drogi w F1. Zbyt wielu kierowców 'całuje' koła i myśli, że wszystko jest w porządku i że to nic wielkiego. Cóż, to ogromnie istotna kwestia, ponieważ centymetr w złą stronę i w rezultacie najechanie kołem powoduje, że jedno koło zahacza o drugie i dochodzi do incydentów, jakie widzieliśmy u Marka Webbera w ubiegłym roku. Wystarczy tylko, że urwie się przy tym jedno z kół i uderzy w głowę innego kierowcę, jak miało to miejsce w przypadku Henry'ego Surteesa. Ten chłopak nie miał nic wspólnego z incydentem, nie był w niego zaangażowany, ale odłamki poruszają się z taką prędkością i gdy pomyślisz o podobnym, dziwnym wypadku to szczerze mówiąc nasuwa się jeden lub dwa takie śmiertelne przypadki. Musimy spojrzeć na nie bardzo uważnie i nie powiedzieć tylko «Dobra, w średnich seriach może dochodzić do tragicznych wypadków», ale naprawdę bardzo dobrze przeanalizować go pod kątem tego, co robić dalej.

Charyzmatyczny kierowca, który w latach '70 wywołał ogromną dyskusję, która przyczyniła się do znaczącej poprawy bezpieczeństwa w sportach motorowych, nadal uważa, ze kierowcy powinni mieć większy wpływ na decyzje, ponieważ wpływają one na ich życie i podejmowane ryzyko. Nadal wierzę, że kierowcy powinni mieć więcej do powiedzenia w odniesieniu do ciała zarządzającego. Kierowcy biorą w tym bezpośredni udział, a jednocześnie wiem, że kilku oficjeli powiedziało, że nie ma pojęcia o fizyce, dynamice, miarach i tak dalej. Koniec końców. Kierowca to kierowca - to on siedzi za kierownicą i wie, jak daleko był samochód, kiedy zaczynał odlatywać w powietrze. To czy uderzy w barierę czy przeleci nad nią zależy jedynie od szczęścia.

Źródło: autosport.com