Była biografia, pora na autobiografię. Niki Lauda, jakiego nie znaliście!

Nasza redakcja objęła patronatem kolejną publikację!
08.06.2322:09
Redakcja
1085wyświetlenia

Nawet osoby zupełnie nieobeznane z Formułą 1 słyszały o jego wypadku na Nürburgringu w 1976 roku. Wyciągnięto go wtedy z płonącego wraku Ferrari w stanie tak opłakanym, że ksiądz udzielił mu sakramentu namaszczenia. Po 33 dniach wrócił do ścigania na Monzy. Rany mu krwawiły, nie miał też powiek. Był przerażony. Rok później odzyskał tytuł mistrza świata.

Wystartowała przedsprzedaż książki: https://bit.ly/3qxg8iF

Na polskim rynku nakładem Wydawnictwa SQN ukaże się oficjalna biografia legendarnego kierowcy zatytułowana Do piekła i z powrotem, a redakcja Wyprzedź Mnie! nie mogła przegapić takiej okazji i jest to kolejna pozycja objęta naszym patronatem. Legendarny kierowca przez całą karierę znany był ze swojego trzeźwego podejścia do wyścigów i bezwzględnego dbania o własny interes. W autobiografii wyjaśnia, skąd wzięła się ta postawa - opowiada o surowym wychowaniu oraz braku akceptacji ze strony rodziców, co zdaniem Laudy przyczyniło się do powstania jego uzależnienia od doskonałości.

W książce Do piekła i z powrotem opisuje, w jaki sposób walczył ze strachem i dokonał powrotu, który wydawał się przekraczać granice ludzkiej wytrzymałości. Do tego dochodzi rywalizacja Laudy i Hunta, ukazana po latach w hollywoodzkim filmie Wyścig z 2013 roku. Kogoś takiego jak on nie będzie już nigdy.

Książka została zaktualizowana po śmierci wybitnego kierowcy w 2019 roku.

Fragment:

Czy zauważyłeś kiedyś, jak w drogiej restauracji - takiej z kelnerami w muchach - niektórzy kompletnie się zmieniają? Inaczej wyglądają, inaczej się zachowują, wykonują najróżniejsze dziwne gesty, zginają mały palec i tak dalej. Ja taki nie jestem. Bez względu na to, gdzie akurat jestem, nauczyłem się być sobą i zachowywać naturalnie. Z całkowitą pewnością siebie poruszam się w dowolnej sytuacji towarzyskiej.

Szkołę wspominam bardzo dobrze, ponieważ od początku dbałem o to, by edukacja w niczym mi nie przeszkadzała. Od pierwszego dnia nauki wiedziałem, że mnie to nie interesuje i się po prostu nie angażowałem. Nie widziałem w tym sensu, zwłaszcza gdy skończyłem 12 lat czy coś w tych okolicach i zacząłem na poważnie interesować się samochodami. W szkole średniej musiałem powtarzać pierwszą i trzecią klasę. Wtedy zresztą miałem już swoje cztery kółka, starego (rocznik 1949) Volkswagena Garbusa w wersji cabrio. Kosztował mnie 65 funtów oszczędzonych z kieszonkowego, ale miałem czym jeździć wokół domu, mogłem pracować nad jego lakierem i rozbierać, a potem ponownie składać silnik.

Kazałem zawieźć tego Garbusa do posiadłości moich rodziców, gdzie było sporo prywatnych dróg i gdzie mogłem nim jeździć do woli. Zbudowałem nawet rampę do skoków, bo chciałem się przekonać, jaki dystans jest w stanie pokonać w powietrzu. Mój rekord wynosił 22 metry, ale zawieszenie nie zniosło tego najlepiej.

Gdy po raz drugi oblałem trzecią klasę liceum, rodzice przepisali mnie do szkoły specjalnej, w której miano mnie przygotować do egzaminów na uniwersytet. Kiedy się tam znalazłem, okazało się, że mam całkowitą swobodę, więc uczyłem się jeszcze mniej niż dotąd. Nie przystąpiłem do ani jednego egzaminu, wyłącznie się tam obijałem. Rodziców w końcu olśniło, że sytuacja wymyka się spod kontroli, więc wysłali mnie na praktyki do warsztatu samochodowego. Miałem wtedy niemal 17 lat. Jak na standardy rodu Laudów, to wszystko było koszmarnie poniżające.

Tak oto trafiłem do stacji obsługi BMW i Volvo i stwierdziłem, że jest tam całkiem fajnie. Niestety, moja nowa ścieżka kariery szybko skręciła w niepożądanym kierunku.

Któregoś dnia podenerwowany biznesmen przyprowadził swoje Volvo. Była dopiero siódma rano, a on prosił o szybką wymianę oleju, bo był umówiony na ósmą i potrzebował samochodu. Zdaniem mojego kierownika Lauda nadawał się wyłącznie do tego, by zmieniać olej w samochodach. Zabrałem auto na niższą kondygnację i wjechałem na kanał. Zszedłem i zacząłem siłować się z korkiem spustowym. Niestety, kręciłem za mocno w niewłaściwym kierunku i przekręciłem gwint. Wróciłem na górę i powiedziałem, że mam problem ze spuszczeniem oleju z miski. Może pan kierownik mógłby zejść i rzucić okiem? W mig pojął, co się tam wydarzyło. Zrobił mi karczemną awanturę, ponieważ teraz trzeba było wyciągnąć cały silnik, żeby móc przez maskę wyjąć miskę olejową. Założenie nowej miski, włożenie silnika z powrotem - robota na dwa dni, a klient wychodził z siebie (był z tych, co to potrafią się wzburzyć). Inni mechanicy rzucali we mnie wszystkim, co mieli pod ręką. Obok mojej głowy śmigały śrubokręty i klucze francuskie. Od tego momentu byłem w warsztacie dyżurnym idiotą. Nie pozwolono mi już dotykać samochodów, zostałem jedynie chłopcem na posyłki.

W wakacje zdawałem na prawo jazdy w miejscowości, w której rodzice mieli wiejską posiadłość. Do szkoły nauki jazdy miałem spory kawałek, więc dojeżdżałem tam jednym z samochodów, które mieliśmy. Zawsze pilnowałem, żeby zaparkować wystarczająco daleko, by nie zauważył mnie mój instruktor.

Po roku bycia chłopcem na posyłki przyszedłem do ojca i powiedziałem, że jestem gotów wrócić do szkoły. Ojciec stwierdził, że mnie rozumie, ale postanowił, że w ramach pokuty za moje wcześniejsze występki będę chodził na zajęcia w trybie wieczorowym, a w dzień będę pracował.

Tym razem podszedłem do nauki poważniej i zdałem egzaminy z kilku przedmiotów. Kiedyś dziadek obiecał mi mały samochód, jeżeli zdam egzamin z angielskiego, ale kiedy mu o tym przypomniałem - w jego 20-pokojowym mieszkaniu na poddaszu przy Schubertring - powiedział, że mam nie być takim impertynentem. Czyż nie widziałem, w jak trudnej znajdował się sytuacji? Czyż nie widziałem, że biedna Tante Helga (jego druga żona) musi przez cały rok chodzić w tych samych ubraniach? Zapytałem o to ojca, a ten stwierdził, że raczej nie powinienem liczyć na wiele. Dziadek wielokrotnie obiecywał mu konia, którego nigdy mu nie kupił.

Brak samochodu był dla 19-latka w moich kręgach towarzyskich skrajnym upokorzeniem. Wszyscy mieli swoje fury. Okazywało się to szczególnie żenujące w kontaktach z dziewczynami, no bo raczej nie mogłem oczekiwać, że będą ze mną jeździć transportem publicznym
.